O dwóch takich, co górują w Tyrolu
2016-10-20
Zaczęło się jak to zwykle bywa, od zmiany planów? Jeden z uczestników złapał kontuzję i myśli o powrocie w masyw Monte Rosy, znów trzeba odłożyć na przyszły rok. Czyżby do trzech razy sztuka? Oby.
W obliczu nieoczekiwanych problemów kadrowych, a także niezbyt korzystnych warunków pogodowych postanowiliśmy wyruszyć w austriacki Tyrol. Mieliśmy do dyspozycji tydzień, wraz z dojazdem, więc cele trzeba było dobrać rozsądnie, by niepotrzebnie nie tracić czasu.
Padło na Wildspitze (3774 m.n.p.m.) oraz Weißkugel (3739 m.), dwa najwyższe szczyty tego rejonu. W pierwszej kolejności zabraliśmy się za Wildspitze. Miało być poniekąd z marszu, ale bardzo mocny wiatr ochłodził nasze zapędy i pierwszy dzień w górach spędziliśmy na eksploracji okolic Breslauer Hutte, a także rekonesansie na okoliczny Oztaler Urkund (3554 m.). Z jego zboczy mogliśmy dość dobrze przyjrzeć się temu, co mieliśmy nadzieję spróbować zrobić następnego dnia.
Sam Oztaler Urkund okazał się ciekawym szczytem na rozruszanie. Strome podejście, w bardzo kruchym terenie pozwoliło nam sprawdzić naszą dyspozycję, a także rozgrzać organizm. Nie była to przyjemna wspinaczka. Nieodzownie towarzyszyło mi uczucie, że cała ta góra kamieni, właśnie postanowiła się rozpaść, pod naszym ciężarem. Jakoś jednak przetrwała. Niestety po dojściu na grań szczytową, jakieś 30 metrów poniżej wierzchołka, zmuszeni byliśmy zawrócić. Ekspozycja na bardzo mocny wiatr, a także brak sprzętu do asekuracji, który został w schronisku, skutecznie nas odwiódł od balansowania po skalno- śnieżnej grani prowadzącej na szczyt. Szkoda, bo krzyż na szczycie wydawał się na wyciągnięcie ręki. Niby to nic takiego zrezygnować, ale żal zawsze pozostaje. Jednak tym razem rozsądek wziął gorę. Nie warto było ryzykować.
Na Wildspitze wyruszamy o poranku. Pogoda stabilna, wiatr ustał. Idealne warunki do działania. Droga prosta, czytelna, różnorodna, ale aż za łatwa. Poprzez przełęcz Mitterkarjoch (3470 m.) docieramy na wierzchołek w pięknym słońcu i bardzo dobrej widoczności. W pełni możemy podziwiać uroki austriackiego Tyrolu, i nasz kolejny cel, który dumnie stoi naprzeciw nas. Z tej perspektywy Weißkugel wygląda na kawał góry.
Żeby trochę uprzyjemnić sobie trasę na Wildspitze, schodzimy inna drogą. Przechodzimy granią na drugą stronę i w dół do lodowca Mittelbergferner, który trawersujemy do przełęczy i dalej lodowcem Rotenkarferner. Dzięki temu urozmaiceniu, droga stała się mniej monotonna, a i trasa przybrała więcej rumieńców. Co prawda nie odnaleźliśmy w tej turze większych trudności, pozostała nam nawet spora rezerwa energii, ale z drugiej strony nie mieliśmy, na co narzekać. Ładna góra za nami, pogoda dopisała, a przecież to nie jedyny cel tego wyjazdu. Siły jeszcze się przydadzą.
Dzień trzeci, to czysto dojściowy odcinek. Opuszczamy Breslauer Hutte, w którym zdążyliśmy się zadomowić. Schronisko warte jest odwiedzenia.
Turystyczną ścieżką przemierzamy zbocze doliny żegnając się z górującym nad nami Wildspitze, dalej w okolicach schroniska Vernaghutte do Hochjoch Hutte. Po drodze czerpiemy z dobrej pogody, pięknych porośniętymi pastwiskami okolic, na którym wypasają się stada owiec. Sielankową aurę zakłóca tylko ?cielsko? Weißkugel, które otwiera się przed nami w okolicach Hochjoch.
Po kilku dyskusjach jak będziemy atakować, decydujemy się na pierwotny plan, z wyjściem ze schroniska Hochjoch. Jest to długa droga, ale wydaje się nam najbardziej atrakcyjna. Poza tym schronisko to należy do AVV, a rozważany Schöne Aussicht jest prywatny. Zniżki na Alpenverein robią swoje;)
Wyruszamy przed brzaskiem. Pokonujemy drogę na lodowiec Hintereisferner, którą wczoraj w ramach rekonesansu przebyliśmy. Niezbyt zachwycająca, raczej smutna, niż wesoła. Praktycznie jak każda droga w polodowcowym krajobrazie, gdzie roślinności praktycznie nie ma, a przeważają kamienie, ziemia i odcienie szarości. Mamy do przebycia 8 km lodowcem, do miejsca skąd rozpoczyna się wejście w kopułę szczytową. Pokonujemy je dość sprawnie. Lodowiec o poranku jest zmrożony, więc idzie się dobrze. Nawet na tych bardziej rozszczelnionych odcinkach. We znaki daje się jednak słońce, które dość mocno operuje nam nad głowami. W takich momentach lodowiec zamienia się w rozgrzaną patelnię. Promienie atakują z każdej strony. A co gorsze, te odbite od dołu są o wiele bardziej intensywne od tych z góry. Na Saharze się tak nie zgrzałem, jak na niejednym lodowcu? ot taki paradoks.
Atak na wierzchołek podejmujemy wariantem od przełęczy Weißkugeljoch, gdzie Włodek prowadzi swoja autorską wersję drogi. Muszę przyznać, że bardzo ciekawą, zdecydowanie podnoszącą wycenę tego wejścia.
Osiągamy wierzchołek bardzo zadowoleni. Z przebiegu trasy i tego, ze Weißkugel okazał się tak ciekawą górą. Widoki są również niebanalne. Byłem już na kilu górach w Austrii i panoramę z tego szczytu zdecydowanie stawiam w pierwszej dwójce. Czuć tu klimat Alp wysokich. Skala mniejsza, jednak wrażenie robi wielkie.
Schodzimy drogą normalną. Operacja słońca daje o sobie znać. Raz po raz zapadamy się w małych szczelinach, które kryją się w polach śnieżnych. Jest koło południa, czas powoli żegnać się z lodowcem. Zgodnie z planem, uciekamy w bok w stronę Steinschlagjoch, gdzie będziemy podążać ścieżką do schroniska Schöne Aussicht. Okazuje się, że to ostanie tak malownicze i przyjemne etapy naszego dzisiejszego wyjścia. Przed nami już tylko bardzo posępna droga, przez sypkie, kruche i nieprzyjemne skały. Następnie przez rejon nartostrad, który w aurze letniej, wygląda jak plac budowy. Nijak się to ma do pięknych widoków ze szczytu, ale mamy przynajmniej potwierdzenie, że decyzja o stracie z niżej położonego schroniska była słuszna.
Droga dłuży się niemiłosiernie. Odległości są duże, a i zmęczenie daje o sobie znać. Odcinek pomiędzy Schöne, a Hochjoch wydaje się nie mieć końca. Do tego otoczenie niezbyt ciekawe. Ostatnie emocje wywołuje tylko widok naszego schroniska, który obserwujemy z drugiej strony zbocza. By dostać upragnione piwo, trzeba na koniec zejść do dna polodowcowej doliny i następnie odrobić wysokość po drugiej stronie? nic przyjemnego.
Smak pszenicznego piwa wynagrodził podjęty trud. Podobnie jak wrażenie z zakończonej tury. Łącznie wyszło około 11 godzin w trasie. Było w zasadzie wszystko, co można spotkać w Alpach. Lodowiec, wspinanie, długie odcinki dojścia, i widoki piękne i te ponure. Żeby nie było, że w Alpach wszystko jest piękne. Jako podsumowanie jednak najlepiej nadaje się wypowiedź Włodka: ?To najlepsza tura w górach, jaką robiłem w ostatnim czasie?. A trzeba wiedzieć, że Włodek trochę tych tur w roku robi?
Słowem podsumowania - to był bardzo udany wyjazd. Pogoda dopisała idealnie. Z dniem naszego wyjazdu postanowiła się diametralnie zmienić, więc szczęście tym razem było po naszej stronie. Rejon jest wart polecenia, i aż szkoda, że nie było wystarczająco dużo czasu, by jeszcze coś dorzucić. Zdecydowanie warto odwiedzić Tyrol! Każdy amator pieszej wędrówki i alpinizmu, znajdzie tutaj coś dla siebie.
Widok z Urkundkolm (3134 m.n.p.m.) na Talleispitze (3406 m.), Kreuzspitze (3455 m.), i Seenkogel (3400 m.) Krzyż na Urkundkolm (3134 m.) z widokiem na Wildspitze (3774 m.) Wschód słońca na Vorderer Brochkogel (3562 m.) Widok z grani szczytowej Wildspitze (3774 m.) Wildspitze (3774 m.) ? widok z północno-wschodniej grani Włodek na lodowcu Mittelbergferner Mały staw przy szlaku z Breslauer hutte do Hochjochhospiz Weißkugel (3739 m.) ? widok ze szlaku do Hochjochhospiz Robert na północno- wschodnim zboczu Weißkugel (3739 m.) z widokiem na lodowiec Hintereisferner i Langtauferer Spitze (3528 m.) po lewej stronie Łukasz na grani szczytowej Weißkugel (3739 m.) z widokiem na lodowiec Hintereisferner Widok ze szczytu Weißkugel (3739 m.) Robert na zejściu drogą normalną z Weißkugel (3739 m.) Langtauferer Spitze (3528 m.) i lodowiec Hintereisferner Włodek na grani przy Steinschlagjoch z widokiem na Weißkugel (3739 m.) i lodowiec Hintereisferner Widok na ostatni etap drogi do Hochjoch hütte Włodek na szlaku do Rofen
Pokaż więcej wpisów z
Październik 2016