TUTTU- pomysł na długi weekend
2018-05-11
Zeszłoroczne plany majówkowe bardzo skutecznie pokrzyżowała nam pogoda, więc w tym roku przezornie żadnych nie mieliśmy. Jednak gdy weekend majowy zbliżał się dużymi krokami, stwierdziliśmy, że coś trzeba ze sobą zrobić. Jako że od roku po głowach chodził nam spływ kajakowy, więc w poniedziałkowe popołudnie przeprowadziliśmy szybkie rozeznanie tematu rzek leżących w mniejszej i większej odległości od Katowic. Brda, Wda, Pilica, Biebrza, jeden pomysł poganiał kolejny, ale nagle wpadła myśl „ A może rzucić to wszystko i pojechać w Bieszczady?”. Stwierdziliśmy, że pomysł jest wybitny i następnego dnia rano byliśmy już w drodze do Przemyśla. Zdecydowaliśmy się na spływ Sanem z Sanoka do Przemyśla liczący około 120 km. We wtorek około południa spotkaliśmy się z właścicielem wypożyczalni kajaków i chwilę później z naszym wodnym bolidem na przyczepie jechaliśmy już w kierunku Sanoka.
Spływ rozpoczęliśmy we wtorek o godzinie 15 na nadrzecznej łączce w Sanoku. Pierwszy etap naszej wyprawy był szybki i krótki. Nurt żwawo pchał kajak, oszczędzając nam machania wiosłami, więc już o 16:30 po minięciu mostu i pola namiotowego w Mrzygłodzie szukaliśmy lokalizacji na nocleg. Oba brzegi pełne były miejsc, które z daleka wyglądały niezwykle zachęcająco, jednak po podpłynięciu i bliższej inspekcji okazywały się zachwaszczonymi, często podmokłymi pułapkami. Po dłuższym (i nieco męczącym) zygzakowaniu od brzegu do brzegu, znaleźliśmy kamienistą „plażę”, prowadzącą na sporą polankę porośniętą ładną, nadającą się pod namiot trawą.
Co jakiś czas nad brzeg błotnistą ścieżką podjeżdżali rowerami miejscowi fani moczenia kija. Po zjedzeniu kolacji składającej się z wegańskiego LYO i kiełbasy z ogniska (dla równowagi) po raz pierwszy w życiu mogliśmy obserwować powietrzną paradę owadów, prawdopodobnie jętek. Tuż przed zachodem słońca te owady zaczęły całymi chmarami przelatywać nad naszym namiotem. Widok był mocno niepokojący, więc zastosowaliśmy przyspieszoną ewakuację za bezpieczną moskitierę naszego namiotu. Na szczęście jednak okazało się, że dla jętek nie jesteśmy bardziej interesujący niż okoliczne kamienie. Owady poleciały dalej w swoich owadzich sprawach, a my poszliśmy spać.
Drugiego dnia, zdecydowanie przed godziną 8 rano obudziły nas promienie słońca zamieniające nasz żółty namiot w niewielką saunę. Bez pośpiechu, po śniadaniu, delektując się długim weekendem, wsiedliśmy do kajaka i ruszyliśmy w dalszą drogę. Za Witryłowem, na 268 kilometrze rzeki czekał na nas chyba najbardziej „górski” fragment całego spływu - próg skalny „Ptasi Uskok”. Na szczęście stan wody był jeszcze wystarczająco wysoki, by bez nieprzyjemnych przygód go pokonać. Kolejnym punktem na naszej trasie była Krzemienna, gdzie zatrzymaliśmy się w celu uzupełnienia wody i jedzenia w czarująco lokalnym sklepiku, z równie czarująco lokalnymi apaczami. Naszym celem na ten dzień było dopłynięcie do Dynowa, gdzie mieliśmy okazję do zakupów na kolejne dwa dni, tym razem w normalnej wielkości sklepie. Nocowaliśmy przed centrum miasta na prawym brzegu rzeki. Wydawało się nam, że jest to idealne miejsce, ale niestety tej nocy w pobliżu odbywała się dyskoteka. Słodkie dźwięki techno pomieszanego z disco polo utulały nas do snu przez dobre cztery godziny.
Poranek trzeciego dnia przywitał nas nieziemskim upałem oraz równie imponującym niewyspaniem, którym to tuż po wypłynięciu zaradziliśmy biorąc orzeźwiającą kąpiel w rzece. Bardzo wysokie temperatury we wcześniejszych dniach sprawiły, że zaraz po opuszczeniu górskiego odcinka Sanu, woda w rzece była przyjemnie ciepła. Kolejne godziny upłynęły na podziwianiu otaczającej nas przyrody. Szczególnie interesujące były jaskółki, które bardzo licznie zakładały gniazda w urwistym brzegu, a widząc nadpływających intruzów, całymi stadami starały się nas przepędzić. Mieliśmy też okazję z bliska zobaczyć całkiem sporo czapli i bocianów. Nocleg znaleźliśmy w Ruszelczycach. Kolejna piękna polanka, tym razem zasłonięta z jednej strony drzewami, które miały dać nam zbawienny cień o poranku.
Miejsce wydawało się idealne do nocnych zdjęć, więc gdy księżyc wszedł w całej okazałości na niebo, budzik rozbrzmiał wesołym tonem i oznajmił, że należy opuścić przytulne ciepło namiotu. Niestety równie radośnie go zignorowałem, zrywając się dopiero w połowie nocy.
Nasz pierwotny plan zakładał przepłynięcie tej trasy w pięć dni, jednak już pod koniec pierwszego etapu zobaczyliśmy, że idzie nam sporo szybciej niż się spodziewaliśmy. Czwarty i ostatni dzień był zdecydowanie najbardziej wymagający fizycznie. Nurt rzeki był o wiele słabszy niż pierwszego i drugiego dnia, a sama rzeka bardzo kręta, więc trzeba było solidnie namachać się rękami, by zdążyć na pociąg powrotny do Katowic. Wyprawa kończy się przed sztucznym progiem wodnym, znajdującym się w Ostrowie na obrzeżach Przemyśla.
Wyjazd tradycyjnie zakończyliśmy popasem. Wybraliśmy najpopularniejszą lokalną restaurację Cuda Wianki, w której świętowanie ukończenia spływu szczerze polecamy.
Korzystaliśmy z usług wypożyczalni kajaków z Przemyśla, którą polecamy prawie tak bardzo jak pożegnalny popas. Naszym wyborem kierowała głównie przejrzystość strony internetowej i cena: http://www.przemysl-kajaki.pl
Ania i Mateusz TUTTU Katowice
Spływ rozpoczęliśmy we wtorek o godzinie 15 na nadrzecznej łączce w Sanoku. Pierwszy etap naszej wyprawy był szybki i krótki. Nurt żwawo pchał kajak, oszczędzając nam machania wiosłami, więc już o 16:30 po minięciu mostu i pola namiotowego w Mrzygłodzie szukaliśmy lokalizacji na nocleg. Oba brzegi pełne były miejsc, które z daleka wyglądały niezwykle zachęcająco, jednak po podpłynięciu i bliższej inspekcji okazywały się zachwaszczonymi, często podmokłymi pułapkami. Po dłuższym (i nieco męczącym) zygzakowaniu od brzegu do brzegu, znaleźliśmy kamienistą „plażę”, prowadzącą na sporą polankę porośniętą ładną, nadającą się pod namiot trawą.
Co jakiś czas nad brzeg błotnistą ścieżką podjeżdżali rowerami miejscowi fani moczenia kija. Po zjedzeniu kolacji składającej się z wegańskiego LYO i kiełbasy z ogniska (dla równowagi) po raz pierwszy w życiu mogliśmy obserwować powietrzną paradę owadów, prawdopodobnie jętek. Tuż przed zachodem słońca te owady zaczęły całymi chmarami przelatywać nad naszym namiotem. Widok był mocno niepokojący, więc zastosowaliśmy przyspieszoną ewakuację za bezpieczną moskitierę naszego namiotu. Na szczęście jednak okazało się, że dla jętek nie jesteśmy bardziej interesujący niż okoliczne kamienie. Owady poleciały dalej w swoich owadzich sprawach, a my poszliśmy spać.
Drugiego dnia, zdecydowanie przed godziną 8 rano obudziły nas promienie słońca zamieniające nasz żółty namiot w niewielką saunę. Bez pośpiechu, po śniadaniu, delektując się długim weekendem, wsiedliśmy do kajaka i ruszyliśmy w dalszą drogę. Za Witryłowem, na 268 kilometrze rzeki czekał na nas chyba najbardziej „górski” fragment całego spływu - próg skalny „Ptasi Uskok”. Na szczęście stan wody był jeszcze wystarczająco wysoki, by bez nieprzyjemnych przygód go pokonać. Kolejnym punktem na naszej trasie była Krzemienna, gdzie zatrzymaliśmy się w celu uzupełnienia wody i jedzenia w czarująco lokalnym sklepiku, z równie czarująco lokalnymi apaczami. Naszym celem na ten dzień było dopłynięcie do Dynowa, gdzie mieliśmy okazję do zakupów na kolejne dwa dni, tym razem w normalnej wielkości sklepie. Nocowaliśmy przed centrum miasta na prawym brzegu rzeki. Wydawało się nam, że jest to idealne miejsce, ale niestety tej nocy w pobliżu odbywała się dyskoteka. Słodkie dźwięki techno pomieszanego z disco polo utulały nas do snu przez dobre cztery godziny.
Poranek trzeciego dnia przywitał nas nieziemskim upałem oraz równie imponującym niewyspaniem, którym to tuż po wypłynięciu zaradziliśmy biorąc orzeźwiającą kąpiel w rzece. Bardzo wysokie temperatury we wcześniejszych dniach sprawiły, że zaraz po opuszczeniu górskiego odcinka Sanu, woda w rzece była przyjemnie ciepła. Kolejne godziny upłynęły na podziwianiu otaczającej nas przyrody. Szczególnie interesujące były jaskółki, które bardzo licznie zakładały gniazda w urwistym brzegu, a widząc nadpływających intruzów, całymi stadami starały się nas przepędzić. Mieliśmy też okazję z bliska zobaczyć całkiem sporo czapli i bocianów. Nocleg znaleźliśmy w Ruszelczycach. Kolejna piękna polanka, tym razem zasłonięta z jednej strony drzewami, które miały dać nam zbawienny cień o poranku.
Miejsce wydawało się idealne do nocnych zdjęć, więc gdy księżyc wszedł w całej okazałości na niebo, budzik rozbrzmiał wesołym tonem i oznajmił, że należy opuścić przytulne ciepło namiotu. Niestety równie radośnie go zignorowałem, zrywając się dopiero w połowie nocy.
Nasz pierwotny plan zakładał przepłynięcie tej trasy w pięć dni, jednak już pod koniec pierwszego etapu zobaczyliśmy, że idzie nam sporo szybciej niż się spodziewaliśmy. Czwarty i ostatni dzień był zdecydowanie najbardziej wymagający fizycznie. Nurt rzeki był o wiele słabszy niż pierwszego i drugiego dnia, a sama rzeka bardzo kręta, więc trzeba było solidnie namachać się rękami, by zdążyć na pociąg powrotny do Katowic. Wyprawa kończy się przed sztucznym progiem wodnym, znajdującym się w Ostrowie na obrzeżach Przemyśla.
Wyjazd tradycyjnie zakończyliśmy popasem. Wybraliśmy najpopularniejszą lokalną restaurację Cuda Wianki, w której świętowanie ukończenia spływu szczerze polecamy.
Korzystaliśmy z usług wypożyczalni kajaków z Przemyśla, którą polecamy prawie tak bardzo jak pożegnalny popas. Naszym wyborem kierowała głównie przejrzystość strony internetowej i cena: http://www.przemysl-kajaki.pl
Ania i Mateusz TUTTU Katowice
Pokaż więcej wpisów z
Maj 2018
Polecane
Promocja
Worek wodoszczelny KAJ BAG 10
44,99 zł brutto/1szt.Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 59,99 zł/1szt.-25%
Cena katalogowa: 59,99 zł brutto/1szt.-25%